Dzień dobry. Tak chyba powinnam zacząć. Niełatwo wrócić do publikowania swoich słów, tym bardziej, że ostatnie oficjalne notatki, które wyszły spod mojej ręki straszą datą sprzed dwóch lat. Odstawiłam słowo pisane na drugi plan, bo przecież od dawna moim życiem rządzi obraz. W tym roku minie dekada odkąd pierwszy raz złapałam za aparat z intencją zrobienia zdjęcia czemuś/komuś innemu niż własnej rodzinie na wakacjach. I chociaż to, co wtedy wydawało mi się szczytem moich zdolności różni się diametralnie od tego, co staram się robić dzisiaj, to ekscytacja towarzysząca każdej chwili obserwowanej przez wizjer jest właściwie taka sama. Nie mam pojęcia, co skłoniło mnie do tego, żeby zacząć swoje kadry ubierać w słowa. Prawdopodobnie jest to efekt tęsknoty za opowiadaniem historii, atmosfery dzisiejszego popołudnia, odkopanych z "czeluści" iTunes dźwięków i ogólnej potrzeby zrobienia czegoś więcej. A może to po prostu wiosna wywołała we mnie jakiś twórczy zryw. Zresztą motywy nie mają tak wielkiego znaczenia jak efekty. A dzisiejsze efekty wymagają odpowiedniego wstępu.Anita nie jest Anitą. Anita jest Franią. Jest człowiekiem-pączkiem. Takim z różowym lukrem i kolorową posypką. Przynajmniej tak jawiła mi się odkąd nasze drogi skrzyżowały się w liceum. Frania kojarzy mi się z kawą z pianką pitą w jej kuchni, z dołeczkami w policzkach, czarnym kotem Frankiem i jakimś niewytłumaczalnym ciepłem, które bije od niej zawsze, nawet kiedy sama nie czuje, żeby je generowała. Frania podzieliła się kiedyś ze mną historią, która sprawiła, że chcę ją trzymać jeszcze bliżej. Chociaż różnimy się niemalże pod każdym względem, to w jakiś magiczny sposób nasze energie się równoważą i z tych wspólnych dni potrafimy wynieść dużo dobrego. Dzisiaj znów usiadłyśmy na kocu, wypiłyśmy kawę z różowego termosiku i uzupełniłyśmy poziom pustych kalorii dzięki romantycznej kolacji w fast-foodzie. Lubię te nasze inauguracyjne wiosenne pikniki jak mało co.








Cóż, w czytaniu wpisu nie przeszkodziła mi nawet mała czcionka - tak bardzo lubię Twoją twórczość pisaną, jak i pozamykaną w kadrach, że aż sprawdziłem całość. Może to też przez wspomnienie tej przyjemności asystowania Tobie przy sesji z Anitą ("yno nie...") czy też przez czas spędzony w szkolnej ławce - nie wiem, ale wiem, że będę wracać.
OdpowiedzUsuńMiło Cię znów poczytać, Agato. To tak kilka ciepłych słów ode mnie. Na zachętę.
Maleńkie literki już naprawiłam, faktycznie ciężko rozczytać, ale chyba kierowała mną nieśmiałość - nie chciałam, żeby moje nieszczęsne wypociny rzucały się w oczy. Niemniej jednak dziękuję za każde słowo.
Usuń